Jedni uwielbiają jego kino, inni nie znoszą. W oczach widzów uchodzi albo za kontrowersyjnego dziwaka, albo za prawdziwego geniusza. Jedno jest pewne. Filmy Quentina Tarantino są wyczekiwane i zawsze wywołują żywe dyskusje na całym świecie. 27 marca amerykański reżyser obchodzi swoje 60. urodziny.
Tarantino jest ucieleśnieniem amerykańskiego snu. Nie znosił szkoły, często wagarował, w końcu rzucił ją w wieku 16 lat. Zaczął się uczyć aktorstwa w James Best Acting School, a żeby zarobić na naukę zatrudnił się jako bileter w kinie wyświetlającym filmy pornograficzne. Wyrzucono go, kiedy wyszło na jaw, że nie jest pełnoletni. Potem trafił do wypożyczalni kaset wideo w Manhattan Beach California. To miejsce było dla niego jak marzenie, bo mógł do woli oglądać całą masę przeróżnych filmów. I właśnie ten człowiek z wypożyczalni kaset w 1994 roku zdobył Złotą Palmę w Cannes, pokonując samego Krzysztofa Kieślowskiego i jego film „Trzy kolory. Czerwony”, a rok później wzniósł do góry swojego pierwszego Oscara.
Zanim jednak to nastąpiło, sprzedał swoje pierwsze scenariusze – „Urodzonych morderców” Oliverowi Stone’owi, a „Prawdziwy romans” jego bratu Tony’emu. Za zarobione pieniądze zrealizował swój pierwszy film „Wściekłe psy”, z którym zadebiutował na festiwalu Sundance w 1992 r. Film zdobył tak pochlebne opinie, że do kolejnego obrazu Tarantino mógł już zaangażować swoich aktorskich idoli Johna Travoltę, Bruce’a Willisa, Samuela L. Jacksona. Mowa oczywiście o „Pulp Fiction” i to właśnie ten film przyniósł mu Złotą Palmę w Cannes oraz Oscara za scenariusz, a przede wszystkim stałe miejsce w panteonie Hollywood. Od tej pory widzowie i krytyka czekali na każdą kolejną jego produkcję. Jego filmy łączą w sobie elementy kina akcji, kryminału i groteski, niepozbawione są przemocy i okrucieństwa. W pewnym momencie poszedł również w kierunku westernów w duchu Sergia Leone („Django”, „Nienawistna ósemka”). Z kolei w filmie „Pewnego razu… w Hollywood”, opartego na tragicznej historii rodziny Romana Polańskiego związanej z napadem grupy Charlesa Mansona, doprowadził do pierwszego spotkania na ekranie dwóch cenionych aktorów – Leonarda DiCaprio i Brada Pitta.
Quentin Tarantino często powtarza, że zamierza nakręcić w swojej karierze jedynie 10 filmów, gdyż jego zdaniem wielu znakomitych reżyserów tworzy marne filmy pod koniec życia. Do tej pory zrobił ich dziewięć: „Wściekłe psy”, „Pulp Fiction”, „Jackie Brown”, „Kill Bill” (dwie części liczone są jako jeden film), „Grindhouse”, „Bękarty wojny”, „Django”, „Nienawistna ósemka”, „Pewnego razu... w Hollywood”. Zdjęcia do dwóch pierwszych tytułów wykonał polski operator Andrzej Sekuła. W jednym z wywiadów Tarantino przyznał: „Jeśli wpadłbym na niesamowitą horrorową historię, zekranizowałbym ją jako mój dziesiąty film. Kocham horrory, z chęcią zrobiłbym horror”. Czy dziesiąty film Tarantino będzie horrorem? I czy rzeczywiście będzie to jego ostatni film? Musimy uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż reżyser odsłoni wszystkie karty.